Smog to też wina naszych aut. Bo jeździmy głównie starymi dieslami

Średni wiek samochodów osobowych jeżdżących po polskich drogach to ponad 14 lat. W dodatku ponad 53 proc. z nich to diesle. Realnie szkodzą one nie tylko środowisku, ale także nam.

Z najnowszej publikacji stowarzyszenia ACEA, które bardzo dokładnie analizuje rynek motoryzacyjny w Europie wynika, że na koniec 2019 roku w Polsce zarejestrowanych było 24 mln 360 tys. samochodów osobowych. Pod względem zmotoryzowania znajdujemy się w czołówce krajów europejskich. Na 1000 mieszkańców przypadają u nas 642 auta, podczas gdy np.  Niemczech 575, a we Francji 570, zaś średnia dla całej Unii to 569. Wyprzedzają nas wyłącznie Włochy i Luksemburg! 

Można by się z tego cieszyć, gdyby nie fakt, że jednocześnie jeździmy jednymi z najstarszych samochodów w całej Europie. Średni wiek osobówki jeżdżącej po polskich drogach to 14,1 roku. Starsze wozy od nas mają jedynie kraje byłego bloku wschodniego, jak Rumunia, Bułgaria czy Litwa. Nas jednak pogrąża fakt, że mamy ich znacznie więcej ilościowo, a do tego w przeważającej części wyposażone są w motory wysokoprężne. Z danych ACEA wynika, że dokładnie 53,2 proc. wszystkich osobówek w Polsce to diesle (dane z końca 2019 r.).

Mówiąc krótko, przeciętne polskie auto to ropniak z 2006 roku. Zakładając optymistycznie, że rocznie przejeżdżał 20 tys., to obecnie na liczniku przebiegu ma już nabite niemal 300 tys. km. To oznacza, że wiele z takich samochodów albo już dawno nie ma filtra cząstek stałych, albo jest on niesprawny. Zresztą nawet zakładając, że filtr jest sprawny, a właściciel o niego dba, to i tak diesle z tamtego okresu były do tego stopnia nieekologiczne, że wiele europejskich miast już zabroniło im. wjazdu do centrów.

Od 2006 roku obowiązywała norma Euro 4. Pozwalała ona, by diesel emitował maksymalnie 0,5 grama tlenków azotu na kilometr, podczas gdy dzisiaj może to być maksymalnie 0,08 grama ? czyli sześciokrotnie mniej. To samo tyczy się cząstek stałych. Auta sprzed 15 lat mogą wytwarzać nawet 0,025 gramów PM na kilometr ? niemal sześciokrotnie więcej niż współczesne diesle spełniające normę Euro 6d. Przypomnijmy, że to wszystko i tak pod warunkiem, że kilkunastoletni diesel ma sprawny katalizator i filtr cząstek stałych. Bo jeśli nie, to można już wprost mówić, że jest śmiertelnym zagrożeniem.

To właśnie tlenki azotu i cząstki stałe najbardziej trują nie tylko środowisko, ale także nas. To one są głównym składnikiem smogu, utrudniają oddychanie, zaburzają pracę układu krążeniowego, a nawet nerwowego. Kilka lat temu spaliny starych diesli zostały wpisane przez WHO na listę substancji szkodliwych w równym stopniu, co azbest. Według lekarzy i naukowców powodują one m.in. raka i astmę.

Na szczęście w ostatnim czasie świadomość szkodliwości diesla rośnie. Widać to na razie po sprzedaży nowych samochodów. W ubiegłym roku udział osobówek z motorem wysokoprężnym w całym rynku w Polsce spadł do poziomu około 30 proc., podczas gdy jeszcze kilka lat temu przekraczał 50 proc. Coraz chętniej kupujemy nowe auta z napędami alternatywnymi, głównie klasyczne hybrydy. W 2020 r. miały one już 8,4 proc. udziałów w całym motoryzacyjnym rynku. To dowód, że kierowcy zaczynają rozumieć potrzebę zmiany. W ruchu miejskim nowoczesne hybrydy nawet przez 70 proc. czasu potrafią jeździć wyłącznie na silniku elektrycznym, nie emitując w ogóle spalin. Jednocześnie nie trzeba ich ładować, więc nie jest potrzeby prąd z elektrowni opalanej węglem.

Owszem, za decydowaną część smogu odpowiada przemysł i palenie w domach węglem i ?czym popadnie?. Ale samochody też mają w tym swój udział i jednocześnie mogą truć nas bardziej ? bo ich rury wydechowe są umieszczone tuż przy ziemi, w przeciwieństwie do kominów fabryk, czy tych w zwykłych domostwach.

1 Komentarz