Tavares: Elektryki mogą mieć poważne konsekwencje społeczne

Unia Europejska i rządy wielu państw skupiają się na tym, by samochody były zeroemisyjne. Ale znacznie większym wyzwaniem jest zapewnienie ludziom przystępnych cenowo aut elektrycznych. Elektryfikacja "na siłę", jaką teraz obserwujemy, może mieć poważne konsekwencje społeczne - uważa Carlos Tavares, prezes koncernu Stellantis.

Pojazdy elektryczne nie powinny być jedynym rozwiązaniem, dopóki są drogie i szkodliwe dla środowiska – powiedział szef koncernu powstałego z fuzji PSA (Peugeot i Citroen) oraz FCA (Fiat i Chryler/Jeep). Na szczycie Financial Times Future of the Car podkreślił wyraźnie, że decyzji o elektryfikacji samochodów nie podjął przemysł motoryzacyjny, tylko politycy. I teraz to one powinny zadbać o to, by takie auta były przystępne cenowo dla mas. Bo jeżeli technologia ta będzie dostępna tylko dla zamożnych ludzi, to za chwilę okaże się, że nadal mamy ogromną flotę starszych samochodów z dużymi emisjami.

Choć i tak większym problemem, zdaniem Tavaresa, pozostaje rzeczywista emisyjność pojazdów na prąd. ? Powinniśmy spojrzeć na emisje dwutlenku węgla w całym cyklu życia samochodu ? od jego produkcji, przez ładowanie, na recyklingu skończywszy. Tymczasem rządy skupiają się na emisjach powstających wyłącznie podczas jazdy. To szkodzi nam wszystkim ? mówił otwarcie podczas konferencji poświęconej przyszłości motoryzacji. Zwrócił uwagę, że przez baterie za dekadę samochody będą przeciętnie o 300-500 kg cięższe niż obecnie. A wówczas pojawi się problem niedoboru materiałów do ich produkcji. A także niedostatku energii odnawialnej do ładowania elektryków. 

Unia chce wstrzymać pracę nad technologią plug-in

Szef Stellantisa zaznacza, że jego koncern robi wszystko, aby dostosować swoje samochody do wymogów prawnych i ekologicznych. Ale obawia się, że taka polityka Unii europejskiej doprowadzi do sytuacji, w której na nowe auto stać będzie coraz mniej osób. Tymczasem trzeba myśleć o środowisku i bezpieczeństwie, ale nie można zapominać o tym, że mobilność i swoboda poruszania się są podstawą demokracji i rozwiniętych gospodarek. A żeby nadal mogła się rozwijać, ludzie potrzebują przystępnych cenowo samochodów. Elektryki takie nie są i nie będą. A mimo to, Komisja chce, by już w 2025 roku stanowiły 30?35 proc. wszystkich nowych samochodów wyjeżdżających na europejskie drogi. W 2030 r. ich odsetek ma wynieść już 70 proc.

? W świetle tego wszystkiego rodzi się poważne pytanie, jak chronić prawo do mobilności i swobodnego przemieszczania się mniej zamożnej części Europejczyków, którzy kupują samochody po 15 tys. euro, podczas gdy porównywalny elektryk jest ponad dwa razy droższy ? tłumaczy prezes Stellantisu. Jego zdaniem koncerny motoryzacyjne będą musiały obniżać ceny elektryków, ale jednocześnie podnosić ceny nielicznych aut spalinowych, by rachunek się zgadzał. W efekcie na elektryfikacji stracić mogą wszyscy. Z kolei brak popytu na samochody, spowodowany wyższymi cenami, doprowadzić może do masowych zwolnień i restrukturyzacji w całym sektorze motoryzacyjnym.

Tavares zapewnia, że PSA i FCA robią wszystko, by konsekwencje elektryfikacji dotknęły klientów jak najmniej. Inżynierowie pracują nad obniżeniem kosztów, nowymi technologiami i obniżaniem emisji w konwencjonalnych napędach. Większość koncernów robi to samo, ale niektóre mają na to receptę od wielu lat. Przykład Toyoty i Lexusa, które od ćwierć wieku rozwijają hybrydy, pokazuje że może zrobić samochód niskoemisyjny i jednocześnie przystępny cenowo. Współczesne hybrydowe modele Toyoty czy Lexusa kosztują tyle, co spalinowe samochody konkurencji, a emitują o 20-40 proc. mniej dwutlenku węgla niż one.