Zimą zasięg w samochodzie elektrycznym spada nawet o połowę

Wystarczyły kilkunastostopniowe mrozy, aby właściciele elektryków zaczęli rwać sobie włosy z głów. Okazuje się, że zimą zasięg w samochodzie elektrycznym spada nawet o połowę względem tego, co obiecują producenci.

Na forach internetowych, portalach społecznościowych i w komentarzach pod materiałami o autach na prąd w ostatnich dniach roi się od wpisów użytkowników aut elektrycznych, którzy „chwalą się” zasięgami swoich aut. Z nich wszystkich można wyciągnąć jeden wniosek: zimą zasięg w samochodzie elektrycznym może być o połowę niższy, niż deklaruje producent.

Paweł, właściciel Volkswagena ID.3 pisze na jednej z facebookowych grup tak: „W danych fabrycznych mam napisane, że zasięg to 380 km, ale z trudem udaje mi się przejechać 200 km i to z prędkościami maksymalnie 100-110 km/h, najczęściej 60-80 km/h. Też tak macie?”. A inni odpowiadają mu, że też tak mają. Bez względu na markę i model auta. Jak to możliwe?

Zimą zasięg w samochodzie elektrycznym

Auta elektryczne nie mają konwencjonalnego silnika, który podczas pracy wytwarza ciepło, którym następnie ogrzana może zostać kabina. Silniki elektryczne tak się nie rozgrzewają. Baterie do takiego stopnia też nie (wymagają chłodzenia). W aucie na prąd potrzeba zatem specjalnych nagrzewnic, zasilanych energią z akumulatorów. Im niższa temperatura, tym więcej potrzebują energii do rozgrzania wnętrza. Efekt: Zimą zasięg w samochodzie elektrycznym spada. Tym bardziej, im większy jest mróz.

Czytaj też: Ładowarki Orlenu już nie będą darmowe

„Wczoraj zrobiłem eksperyment. Przy wyłączonym ogrzewaniu auto pokazywało 350 km zasięgu, ale jak tylko włączyłem grzanie na 21 stopni, komputer pokładowy pokazał zasięg na 250 km i to przy pełnej baterii! Na zewnątrz było -14 stopni” ? pisze na jednym z forów internetowch właściciel Kii e-Niro. Przypomnijmy, że według producenta, e-Niro 64 kWh na baterii przejeżdża 455 km.

Zimą zasięg w samochodzie elektrycznym

Problem polega na tym, że w danych technicznych producenci zobowiązani są umieszczać informacje o zbyciu energii wg procedury WLTP. W jej ramach przeprowadza się test samochodu w stałych warunkach ? przy 18 stopniach Celsjusza. Więc nie musi działać ani klimatyzacja, ani ogrzewanie wnętrza. Uzyskanych w ten sposób rezultatów nie weryfikuje się w rzeczywistości, podczas upałów czy mrozów. Robią to dopiero klienci. A tych trudno nazwać zadowolonymi. W sieci można zaleźć komentarze kierowców, którzy musieli jechać z Łodzi do Poznania musieli wyłączyć ogrzewanie i jechać w czapce, szaliku i rękawiczkach.

Niektórzy producenci już instalują w swoich elektrykach pompy ciepła, które zmniejszają zużycie energii z akumulatora potrzebnej do ogrzania wnętrza. Ale i tak zasięg się kurczy, choć nie aż tak drastycznie. Jednocześnie jest to też kosztowne rozwiązanie, bo dodatkowo może kosztować nawet 10 tyś. zł. I nie jest oferowane przez wszystkich.